Choć podróżuję aktualnie w doborowym towarzystwie Natalii zwanej Rzymkiem tekst poniższy będzie w osobie pierwszej. Niewielu to zdziwi. Egozentryzm, pozytywizm, katabolizm, eskapizm...
A tekst po czasie, ale "nie bierzcie do głowy".
*
Stół. Na stole rozpuszczalna kawa i bułki. Na bułkach salami i humus. Obok bułek głośnik bezprzewodowy. Kolor głośnika: różowy. “Podłączę się. Dawno nie słuchałem muzyki”. Kombinuję, majstruję, podłączam się. W końcu się udaje. Ale ale. Zamiast muzyki odpalonej na telefonie z głośników wyskakuje film porno. “A! Yeah! You’re so deep…!!!!” Na mojej twarzy konsternacja - poziom tysiąc, kanapka zatrzymuje się w powietrzu, królik nie przestaje biegać między nogami. Tak, królik. Gospodarz hoduje królika. I bawi się rano pod kołdrą oglądając filmy dla dorosłych. Ktorych słuchają podróżnicy jedząc w jego salonie śniadanie. Nie mam nic przeciwko filmom porno. Każdy je ogląda. Nie każdy? Bzdura.
*
- Byłeś wcześniej w Aberdeen?
- Nie.
- Nie? Ahahahahaha!!! Będziesz miał ciekawie. Wiesz czym jest ‘doric’? Oni w Aberdeen nie mówią po angielsku. Nawet nie mówią po szkocku. Mówią w ‘doric’. To połączenie angielskiego z norweskim. - Kierowca kampera miał ze mnie ubaw jak z dziecka. Dawał jeden za drugim przykłady jak inaczej od angielskiego brzmi język z Aberdeen. Potem w “Old Blackfriars” widziałem na ścianie tłumaczenie zwrotów z jednego języka na drugi. Dla turystów. Nie zrobiłem zdjęcia. Stek był zbyt dobry.
Po kolacji długi spacer na Mortimer Drive 15. Po drodze spotkanie z gospodarzem. Hasan mówi o wifi i cieście jabłkowym. Wróci rano. Do tej pory jego łóżko jest wolne. Jedyne łóżko w mieszkaniu. Usytuowane między wielkimi roślinami, ogromną ilością bibelotów różnej maści oraz dziesiątkami książek w języku arabskim. Do biblioteczki zaliczyć należy kilka wydań Koranu.
-I left an apple pie for you. Enjoy! - Rzucił przez ramię na ulicy lecąc do pracy w szpitalu. Rano, gdy się mijamy w drzwiach wyjaśnia, że pochodzi z Palestyny. A jutro jedzie do Rygi. Mam tam znajomego Couchsurfera, którego mu polecam.
Rano marsz. Dla odmiany. Tfu! Kilka kolejnych mil. Do wylotówki na Peterhead. Wiatr. Plecak. Gęsty ruch. Dopiero za miastem zatrzymuje się kobieta z wnuczkiem. Jedzie odwiedzić syna w więzieniu. Wychodzi za tydzień. Pięć lat temu dźgnął kogoś - da się wyczytać z jej gestu, ktory pokazuje na swoim ramieniu. Nie chce powiedzieć wprost. Obok siedzi dziecko. Może syn chłopaka z więzienia. Nie wiem. Nie spytałem. Z czystej dobroci auto zatrzymuje dopiero pod Waterside Hotel. Maluch dostaje ode mnie w podziękowaniu batona w białej czekoladzie. To pierwszy prawdziwy hotel odkąd zacząłem podróżować. Prysznic, czyste łóżko, spokój i przestrzeń dla odchorowania przeziębienia. Żeby nie chorować na głodniaka w Dolphin Cafe wjeżdża Small Haddock + Scampi + Homemade Fishcake za £6,75. Tak mogę jeść.
W drodze powrotnej do hotelu widziałem fokę. Przyglądałem się jej zahipnotyzowany jak wtedy, gdy w Zabielu po raz pierwszy zobaczyłem bobra w rowie przy straży pożarnej. Bobra widziałem z bliska. Fokę z daleka. I tylko łeb. Chyba, że to był but. Ale buty się nie ruszają. Chyba, że szkockie.