Thessaloniki, 19.10.2016
Spokojny hostel jest jak jednorożec. Chodzą o nim szerokie słuchy, ale tak naprawdę nikt go nie widział i nie wiadomo czy naprawdę istnieje. Otóż Thesshostel jest takim jednorożcem. I ja go okiełznałem. Cudo.
W jednorożcu mieszkam z Arabem. Nie pije alko. Nie imprezuje. Pewny spokój. Przyjechał na wolontariat. Pomaga uchodźcom tłumacząc arabski na angielski u dentysty.
Spotykam się tu z Camilą z Hiszpanii. Ona i 2 inne osoby mieli mi towarzyszyć w drodze na Mytikos. Wszystkich przestraszyły złe warunki pogodowe. W rozmowie zauważam jak podobna jest do wszystkich Hiszpanów jakich poznałem w życiu. Pytam więc, czy jej zdaniem Polacy też mają takie cechy wspólne.
- Tak, macie. Jesteście mało ekspresyjni na początku. Nie zostawiacie po sobie nieporządku. Wiesz, jak to krzesło, które zasunąłeś w kawiarni. Jesteście też perfekcjonistami. Miałam polskiego znajomego, który mówiąc po angielsku wciąż sam się poprawiał.
Potem idę do Vasilija Karakostasa. To Couchsurfer, który pozwolił mi wysłać do swojego sklepu moje rzeczy górskie. “It’s nothing” - mówi, a dla mnie to ogromna pomoc. Vasilij planuje w przyszłym roku zamknąć swój sklep na 3 miesiące i pojechać z żoną na międzynarodową przejażdżkę rowerem. Ona nie przepada za spaniem na dziko, więc mają duży orzech do zgryzienia.
Jutro ruszam się z Thessalonik - miasta bezdomnych psów, kotów i ludzi. Krzywych chodników i wszechobecnych prac archeologicznych. Z miasta, gdzie fastfood jest dobry, a na przejściu dla pieszych oczy dookoła nawet, gdy błyszczy zielone.
Jadę do Litochoro. Nie stopem. Autobusem.
W sobotę chcę wejść na Mytikos. Celowo używam słowa wejść, nie zaś jak w światku alpinistycznym zdobyć czy zaatakować, gdyż to ani kobieta czy nowa ziemia, ani wroga armia. To góra na którą wejdę. Problem w tym, że Bogowie wcale mnie tam nie chcą. W całym tygodniu pojawiały się w tamtym regionie PRZELOTNE OPADY, zaś w moim dniu szczytowym DESZCZ ma nakurwiać jak szatan. Pięknie.
I tak wejdę.
Spokojny hostel jest jak jednorożec. Chodzą o nim szerokie słuchy, ale tak naprawdę nikt go nie widział i nie wiadomo czy naprawdę istnieje. Otóż Thesshostel jest takim jednorożcem. I ja go okiełznałem. Cudo.
W jednorożcu mieszkam z Arabem. Nie pije alko. Nie imprezuje. Pewny spokój. Przyjechał na wolontariat. Pomaga uchodźcom tłumacząc arabski na angielski u dentysty.
Spotykam się tu z Camilą z Hiszpanii. Ona i 2 inne osoby mieli mi towarzyszyć w drodze na Mytikos. Wszystkich przestraszyły złe warunki pogodowe. W rozmowie zauważam jak podobna jest do wszystkich Hiszpanów jakich poznałem w życiu. Pytam więc, czy jej zdaniem Polacy też mają takie cechy wspólne.
- Tak, macie. Jesteście mało ekspresyjni na początku. Nie zostawiacie po sobie nieporządku. Wiesz, jak to krzesło, które zasunąłeś w kawiarni. Jesteście też perfekcjonistami. Miałam polskiego znajomego, który mówiąc po angielsku wciąż sam się poprawiał.
Potem idę do Vasilija Karakostasa. To Couchsurfer, który pozwolił mi wysłać do swojego sklepu moje rzeczy górskie. “It’s nothing” - mówi, a dla mnie to ogromna pomoc. Vasilij planuje w przyszłym roku zamknąć swój sklep na 3 miesiące i pojechać z żoną na międzynarodową przejażdżkę rowerem. Ona nie przepada za spaniem na dziko, więc mają duży orzech do zgryzienia.
Jutro ruszam się z Thessalonik - miasta bezdomnych psów, kotów i ludzi. Krzywych chodników i wszechobecnych prac archeologicznych. Z miasta, gdzie fastfood jest dobry, a na przejściu dla pieszych oczy dookoła nawet, gdy błyszczy zielone.
Jadę do Litochoro. Nie stopem. Autobusem.
W sobotę chcę wejść na Mytikos. Celowo używam słowa wejść, nie zaś jak w światku alpinistycznym zdobyć czy zaatakować, gdyż to ani kobieta czy nowa ziemia, ani wroga armia. To góra na którą wejdę. Problem w tym, że Bogowie wcale mnie tam nie chcą. W całym tygodniu pojawiały się w tamtym regionie PRZELOTNE OPADY, zaś w moim dniu szczytowym DESZCZ ma nakurwiać jak szatan. Pięknie.
I tak wejdę.