12.10.2016, Lindau
Zbliża się zima. Na trasie wymarzłem jak suka bura. Sezon autostopowy dobiega końca. Dobrze się składa, bo coś odciska piętno na nastawieniu. Stojąc z kartonem i wyciągniętym kciukiem od jakiegoś czasu czuję się jak w kolejce do okienka na poczcie. Trochę jak pizda. Wiem, że wiele osób odwiedza Polską Pocztę z różnych przyczyn. I slowami temi nie planuję nikogo obrazić. Choć znając polską wrażliwość zaraz będę poblokowany, a za tydzień martwy. Więc do tej pory udawało mi się tłumaczyć ten środek transportu. Że to świadoma decyzja, że poznaję ludzi, że oszczędność miejsca i pieniędzy wychodzi na zdrowie też środowisku, że tak lubię. I wszystko wciąż się zgadza prócz tego, że czuję się jak powyżej. Ale to głębsza rozkimna. I należy jej dokonać na umiarkowanie-trzeźwo.
Tymczasem ze Stuttgartu wypadam 200km na godzinę. W beemwicy jakiejśtam nie czuć prędkości. Przesiadka na stacji w Gruibingen. Dalej jadę z łysawym headhunterem. Co ma jedno do drugiego? #mniesmieszy By potwierdzić teorię o tym, że 80% kierowców podwożących autostopowiczów sami w przeszłości tak podróżowali poruszam temat. Facet 20 lat temu przestopował z Nowego Jorku do Vancouver. Zajeło mu to 6 miesięcy. Dziewczyna, która podwozi mnie potem na tę historię mówi tylko: “ Respect…” Słuszne podsumowanie waćpanno. Na koniec z Isny im Allgäu zabiera mnie nieco-anglojęzyczny lokals. Miał zostawić mnie przy Wagnen, dokąd zjeżdżał, ale stwierdził: “E… 10 minutes… no problem…” i zawiózł mnie do docelowego Lindau. Skubaniec.
2 tygodnie wcześniej widziałem 45-kilometrowej długości Loch Ness. Jezioro Baden ma 60.
Trudno to sobie wyobrazieć? To jak z Dawidowizny do Sokółki. Jest przeogromne. Przy lekkiej mgle trudno dostrzec drugi brzeg.
Dzień zamyka Beck’s Gold ze sklepu ‘wszystko za 1€’ schłodzony na oknie i pity w salonie hostelu Mietwerk.
13.10.16
Rano wybitka na wylotówkę. Po pół godzinie wychodzenia z miasta okazuje się, że brakuje wjazdu na nacjonalkę. Na szczęście mam longboard. W sumie shortboard. Ale nakurwia jak szatan. Po 10 minutach jestem tam gdzie trzeba. Najpierw podrzuca mnie kobieta, potem dla odmiany kobieta, a następnie chłopak. Już myślałem, że dzień będzie tylko damski, ale to, cytując klasyka “zakrawałoby na żart”. Student fizyki złamał passę. Jeszcze prom za 3€ i Konstancja. Gdybyście chcieli tu wpaść i skorzystać z Aqua Hostelu to tylko z imprezowym celem w Waszych pięknych rozczochranych. W pokoju mam Lucasa - Australijczyka, który od 2 miesięcy jeździ rowerem po Europie. Wieczorem wychodzi na najbę. Roberta - Niemca, wieczorem baluje, na szczęście wraca trzeźwy, bo zostawia siły na weekend. Trzech Szwajcarów, ktorzy przyjechali na imprezowy czwartek i zaczynają wieczór wódką o nazwie Trojka - okropne 20 procentowe niebieskie ścierwo, polecam tylko w przypadku zagrożenia życia. Oraz parę, którą nieumuślnie nakrywam na, taktownie rzecz ujmując, intensywnych pieszczotach na piętrowym łóżku. - You need some time guys? - Pytam spokojnie. -Huh...yeah...would be nice - odpowiada chłopak. Gdy wracam po połowie godziny już ich nie ma. Koleś wraca po 23 okazuje się, że jego matka pochodzi z Bośni, ojciec z Berlina, a on sam przez pół życia mieszkał w Północnej Karolinie z czego kilka lat spędził w armii. Kręci jointa za jointem dodając do każdego zdania “bady”, a jutro zaczyna okres próbny na stanowisku kucharza w lokalnej restauracji. Matko bosko.
Mój karton z napisem “Stuttgart” jest już gotowy. Jutro 170km na północ. Jeszcze wieczorem nie wiem, że do Stuttgartu dotrę jednym autem z dwoma studentami ekonomii w 2h. Zanim to nastąpi, wyjadę na desce poza miasto. Okaże się, że chodnik kończy się dużo za wcześnie. Nie mogę iść dalej. Nie mogę tam też stać. Sytuacja patowa, do której w języku polskim można dopasować wiele gorzko-kwaśnych słów, których lepiej żeby młodzi uczyli się od rówieśników, a nie z tego tekstu. Ja mam nieco przestarzałą bazę danych i wiąż jestem fanem starego dobrego “kurwa mać”.
Stuttugart nadchodzę!
Zbliża się zima. Na trasie wymarzłem jak suka bura. Sezon autostopowy dobiega końca. Dobrze się składa, bo coś odciska piętno na nastawieniu. Stojąc z kartonem i wyciągniętym kciukiem od jakiegoś czasu czuję się jak w kolejce do okienka na poczcie. Trochę jak pizda. Wiem, że wiele osób odwiedza Polską Pocztę z różnych przyczyn. I slowami temi nie planuję nikogo obrazić. Choć znając polską wrażliwość zaraz będę poblokowany, a za tydzień martwy. Więc do tej pory udawało mi się tłumaczyć ten środek transportu. Że to świadoma decyzja, że poznaję ludzi, że oszczędność miejsca i pieniędzy wychodzi na zdrowie też środowisku, że tak lubię. I wszystko wciąż się zgadza prócz tego, że czuję się jak powyżej. Ale to głębsza rozkimna. I należy jej dokonać na umiarkowanie-trzeźwo.
Tymczasem ze Stuttgartu wypadam 200km na godzinę. W beemwicy jakiejśtam nie czuć prędkości. Przesiadka na stacji w Gruibingen. Dalej jadę z łysawym headhunterem. Co ma jedno do drugiego? #mniesmieszy By potwierdzić teorię o tym, że 80% kierowców podwożących autostopowiczów sami w przeszłości tak podróżowali poruszam temat. Facet 20 lat temu przestopował z Nowego Jorku do Vancouver. Zajeło mu to 6 miesięcy. Dziewczyna, która podwozi mnie potem na tę historię mówi tylko: “ Respect…” Słuszne podsumowanie waćpanno. Na koniec z Isny im Allgäu zabiera mnie nieco-anglojęzyczny lokals. Miał zostawić mnie przy Wagnen, dokąd zjeżdżał, ale stwierdził: “E… 10 minutes… no problem…” i zawiózł mnie do docelowego Lindau. Skubaniec.
2 tygodnie wcześniej widziałem 45-kilometrowej długości Loch Ness. Jezioro Baden ma 60.
Trudno to sobie wyobrazieć? To jak z Dawidowizny do Sokółki. Jest przeogromne. Przy lekkiej mgle trudno dostrzec drugi brzeg.
Dzień zamyka Beck’s Gold ze sklepu ‘wszystko za 1€’ schłodzony na oknie i pity w salonie hostelu Mietwerk.
13.10.16
Rano wybitka na wylotówkę. Po pół godzinie wychodzenia z miasta okazuje się, że brakuje wjazdu na nacjonalkę. Na szczęście mam longboard. W sumie shortboard. Ale nakurwia jak szatan. Po 10 minutach jestem tam gdzie trzeba. Najpierw podrzuca mnie kobieta, potem dla odmiany kobieta, a następnie chłopak. Już myślałem, że dzień będzie tylko damski, ale to, cytując klasyka “zakrawałoby na żart”. Student fizyki złamał passę. Jeszcze prom za 3€ i Konstancja. Gdybyście chcieli tu wpaść i skorzystać z Aqua Hostelu to tylko z imprezowym celem w Waszych pięknych rozczochranych. W pokoju mam Lucasa - Australijczyka, który od 2 miesięcy jeździ rowerem po Europie. Wieczorem wychodzi na najbę. Roberta - Niemca, wieczorem baluje, na szczęście wraca trzeźwy, bo zostawia siły na weekend. Trzech Szwajcarów, ktorzy przyjechali na imprezowy czwartek i zaczynają wieczór wódką o nazwie Trojka - okropne 20 procentowe niebieskie ścierwo, polecam tylko w przypadku zagrożenia życia. Oraz parę, którą nieumuślnie nakrywam na, taktownie rzecz ujmując, intensywnych pieszczotach na piętrowym łóżku. - You need some time guys? - Pytam spokojnie. -Huh...yeah...would be nice - odpowiada chłopak. Gdy wracam po połowie godziny już ich nie ma. Koleś wraca po 23 okazuje się, że jego matka pochodzi z Bośni, ojciec z Berlina, a on sam przez pół życia mieszkał w Północnej Karolinie z czego kilka lat spędził w armii. Kręci jointa za jointem dodając do każdego zdania “bady”, a jutro zaczyna okres próbny na stanowisku kucharza w lokalnej restauracji. Matko bosko.
Mój karton z napisem “Stuttgart” jest już gotowy. Jutro 170km na północ. Jeszcze wieczorem nie wiem, że do Stuttgartu dotrę jednym autem z dwoma studentami ekonomii w 2h. Zanim to nastąpi, wyjadę na desce poza miasto. Okaże się, że chodnik kończy się dużo za wcześnie. Nie mogę iść dalej. Nie mogę tam też stać. Sytuacja patowa, do której w języku polskim można dopasować wiele gorzko-kwaśnych słów, których lepiej żeby młodzi uczyli się od rówieśników, a nie z tego tekstu. Ja mam nieco przestarzałą bazę danych i wiąż jestem fanem starego dobrego “kurwa mać”.
Stuttugart nadchodzę!