06.11.2016, Gdańsk
Post zamykający.
Słowo o słowie.
Na lotnisku w Mediolanie wpadam w chmurę polskich rozmów. Mózg dostaje dodatkowe znaczenia do rozwikłania, których był pozbawiony 2 miesiące. “Halo? Cześć Ziuteczku!”, “Ela, Ty masz maleńką butelkę przecież. Eluś!”, “Daj mi mój dokument Magda”, “Sprzątasz? Po kim? Miałeś kogoś? Haha. Tylko odkurz. Jak to? Nie umiesz? Umiesz. To tylko trzeba włączyć do kontaktu. Boże… dobra weź miotłę.” Znając język danego kraju odbiera się słowa automatycznie, zaś one w stopniu mniejszym lub większym obciążają umysł i nadwyrężają uwagę czasem wychodząc bokiem. Tak samo działają agresywne reklamy i media. Należy lawirować, by unikać tubalnego krzyku billboardów, cyklicznego popiskiwania radiowych reklam, wyskakujących okienek czy rozmów, które nas nie dotyczą, a trafiają do naszych uszu. Ale pośród tego pojawiają się długie chwile zacnego obcowania z językiem polskim i krajem swojskim. Na przykład odsłuch “Marmuru” podczas spaceru po Gdańsku. Po długiej nieobecności cieszą znajome znaki i symbole. Orzeł na monetach, “Dzień dobry” w sklepie czy pierwsze bluzgi. Pierwsze rześkie “kurwa” wypada z ust jednego z dwóch młodzieńców wychodzących z “Żabki”. I wzdycham z radosnem rozrzewnieniem: Polska.
Naprawdę mnie to “kurwa” ucieszyło.
Ale do brzegu, bo oto pora na ostateczne podsumowanie:
2 miesiące podróży
6.400km samolotem
818km autostopem - 12 kierowców
535km autobusami
405km blablacar
200km samochodami znajomych
4km promem
i dużo dużo naprawdę dużo łażenia
4 szczyty w 4 różnych krajach
5120m suma podejść (biorąc pod uwagę ich wybitność)
60 bardziej lub słabiej poznanych "paputczików" (#hugobader) z 16 krajów z 3 kontynentów
"To By Było Na Tyle"
Gdybyście mnie spotkali nie pytajcie “Jak było?”. To długa historia. Zacznijcie małymi krokami.
Do zobaczenia.
Bez odbioru.
Król.
Post zamykający.
Słowo o słowie.
Na lotnisku w Mediolanie wpadam w chmurę polskich rozmów. Mózg dostaje dodatkowe znaczenia do rozwikłania, których był pozbawiony 2 miesiące. “Halo? Cześć Ziuteczku!”, “Ela, Ty masz maleńką butelkę przecież. Eluś!”, “Daj mi mój dokument Magda”, “Sprzątasz? Po kim? Miałeś kogoś? Haha. Tylko odkurz. Jak to? Nie umiesz? Umiesz. To tylko trzeba włączyć do kontaktu. Boże… dobra weź miotłę.” Znając język danego kraju odbiera się słowa automatycznie, zaś one w stopniu mniejszym lub większym obciążają umysł i nadwyrężają uwagę czasem wychodząc bokiem. Tak samo działają agresywne reklamy i media. Należy lawirować, by unikać tubalnego krzyku billboardów, cyklicznego popiskiwania radiowych reklam, wyskakujących okienek czy rozmów, które nas nie dotyczą, a trafiają do naszych uszu. Ale pośród tego pojawiają się długie chwile zacnego obcowania z językiem polskim i krajem swojskim. Na przykład odsłuch “Marmuru” podczas spaceru po Gdańsku. Po długiej nieobecności cieszą znajome znaki i symbole. Orzeł na monetach, “Dzień dobry” w sklepie czy pierwsze bluzgi. Pierwsze rześkie “kurwa” wypada z ust jednego z dwóch młodzieńców wychodzących z “Żabki”. I wzdycham z radosnem rozrzewnieniem: Polska.
Naprawdę mnie to “kurwa” ucieszyło.
Ale do brzegu, bo oto pora na ostateczne podsumowanie:
2 miesiące podróży
6.400km samolotem
818km autostopem - 12 kierowców
535km autobusami
405km blablacar
200km samochodami znajomych
4km promem
i dużo dużo naprawdę dużo łażenia
4 szczyty w 4 różnych krajach
5120m suma podejść (biorąc pod uwagę ich wybitność)
60 bardziej lub słabiej poznanych "paputczików" (#hugobader) z 16 krajów z 3 kontynentów
"To By Było Na Tyle"
Gdybyście mnie spotkali nie pytajcie “Jak było?”. To długa historia. Zacznijcie małymi krokami.
Do zobaczenia.
Bez odbioru.
Król.